kopiowanie zabronione

niedziela, 24 kwietnia 2016

VI Rozdział

Oto kolejny rozdział historii ,,Niezłomnej'' pisany z perspektywy Tobiasa, który  jest jeszcze bardziej emocjonalny.  Mam nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania. :)

PS.: Tym razem słuchałam Jet - Are You Gonna Be My Girl :)


Rozdział VI

Tobias


Myśli
Setki myśli
Tysiące myśli
Mętlik w głowie
Pada deszcz. A mnie w tym momencie niewiele obchodzi.
Tak naprawdę nic mnie nie obchodzi.
Postanawiam iść do naszego pokoju. Drzwi są zamknięte, ale słyszę dochodzący zza nich szmer rozmów.
– Dlaczego to zrobiła?! Dlaczego? – głos dziewczyny jest rozhisteryzowany i przerywany szlochem. Christina. Tak, to zdecydowanie ona.
– Nie wiem! Naprawdę nie wiem! Wszystko szło zgodnie z planem, kiedy ona nagle postanowiła pójść zamiast mnie! – Caleb nie panuje nad sobą i słyszę jak wzdycha z głową schowaną w dłoniach. Biorę głęboki wdech i postanawiam sobie, że mu nie przywalę. A przynajmniej nie teraz. Otwieram drzwi i napotykam dwie pary oczu wpatrzone we mnie. Caleb natychmiast odwraca wzrok, a Christina podchodzi do mnie i cicho pyta:
– Jak ona się ma? Co mówią lekarze? – Wpatruje się we mnie czekając na odpowiedź, a ja zastanawiam się w duchu czy naprawdę chce to wiedzieć. Nie wiem, jak zareaguje na to co zamierzam powiedzieć.
– Tris jest w stanie krytycznym, w śpiączce. Nie wiadomo czy się obudzi. – urywam i patrzę na Christinę. Jej oczy się rozszerzają. Przykłada do ust dłoń, aby stłumić szloch. Po policzku spływa jej pierwsza łza.
– O Boże... Nie, ona się musi obudzić! Musi! – Podchodzi bliżej, łapie mnie za bluzę i zaczyna energicznie potrząsać. Granice między normalnością, a szaleństwem zaczynają się zacierać. A może tak naprawdę już się zatarły. Wszyscy dużo przeszliśmy, a sytuacja w której się znaleźliśmy do przeciętnych nie należy. Każdy z nas stara się przez to wszystko przejść na swój sposób. Ale ile jeszcze jesteśmy w stanie wytrzymać?
– Jest jeszcze nadzieja. – Łapię Christinę za ramiona i patrzę prosto w oczy, po czym mówię wszystko to co wcześniej powiedział mi lekarz -  o tym, że nas słyszy, że może wrócić, a w końcu, że potrzebuje teraz bliskich.
– Ktoś musi zawsze przy niej być. Nie może zostać sama. Teraz ja do niej pójdę, a po drodze powiem reszcie o tym co powiedzieli lekarze. – Z nową nadzieją, klepie mnie po plecach i szybko wychodzi.
Orientuję się, że stało się to, czego chciałem uniknąć.
Jestem sam na sam z nim.
Muszę się naprawdę pilnować, żeby nie wybuchnąć.
Stawiam krok za krokiem, aż w końcu staję nad Calebem, który nadal siedzi na brzegu łóżka.
– Zamierzasz do końca życia udawać, że nie istnieję? – Powoli cedzę słowa i wpatruję się w niego bez mrugnięcia okiem. Widzę, że pod wpływem mojego lodowatego tonu Calebem wstrząsa dreszcz. Stara się to ukryć, ale nie jest w stanie. W końcu podnosi głowę i na mnie patrzy. Wygląda na zrezygnowanego i zmęczonego. Po chwili podnosi się i staje przede mną.
–  Nienawidzisz mnie, ale uwierz mi, że nie czujesz takiej pogardy jak ja do samego siebie. Uderz mnie. Wiem, że tego chcesz.– Mówi cichym, ale stanowczym głosem. Spodziewałem się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego. Prowokuje mnie, a ja resztkami woli się kontroluję. Chcę to zrobić, ale nie będę słaby. Wyładowując się na nim nic nie osiągnę, a tylko pokaże, że nie wytrzymuję presji. Czy to oznacza, że mu odpuszczę i po prostu odejdę? Nie. Co to to nie. Uderzę w niego, ale tak, żeby zabolało. Naprawdę zabolało.
– Żebym był takim samym tchórzem jak ty? – Mówię powoli i widzę jak Caleb wytrzeszcza oczy. Trafiłem. Trafiłem w sedno. Tu nie chodzi o ból fizyczny, który przechodzi. W tym momencie to słowa są najbardziej śmiercionośną bronią. Dlatego chciał żebym go uderzył. Wiedział, że włożę w to cały swój gniew i ból. Myślał, że w ten sposób będzie mógł odpokutować. Gdybym był Nieustraszonym, to pewnie bym się długo nie zastanawiał i uderzyłbym tak, że straciłby przytomność. Ale nie byłem Nieustraszonym. – Jesteś tchórzem. Zwykłym tchórzem. Przez Ciebie to wszystko się stało. Przez Ciebie Tris została postrzelona. Przez Ciebie leży teraz bez życia. Gdybyś tylko miał w sobie choć trochę odwagi i honoru, to w życiu nie zgodziłbyś się, żeby poszła za ciebie  – przerywam na moment, by po chwili powiedzieć coś, co kiedyś by mi nawet przez myśl nie przeszło. Zmieniłem się. Wszyscy się zmieniliśmy. – Wiesz, po tym wszystkim co się stało chciałem cię zabić. – Mówię to spokojnie cały czas się uśmiechając. Widzę przerażenie w jego oczach. Wiem, że w tym momencie widzi we mnie niezrównoważonego człowieka, którym może tak naprawdę się stałem. – Stwierdziłem jednak, że tego nie zrobię. Wiesz dlaczego? – Przerywam na chwilę. Między nami zalega pełna napięcia cisza. Robię jeszcze jeden krok w stronę Priora. –Nie dlatego, że miałbym wyrzuty sumienia. Nie miałbym.  Uznałem, że to byłoby zbyt proste. Kulka w głowę i po wszystkim. Tak naprawdę niewiele byś poczuł. Wtedy stwierdziłem, że pozwolę ci żyć. Pozwolę, żeby ta cała odpowiedzialność i wyrzuty sumienia powoli zabiły cię od środka. Zostaniesz sam. To nie minie. Może któregoś dnia postanowisz rzucić się pod pociąg, bo nie będziesz już w stanie wytrzymać tej pogardy i obrzydzenia do siebie. – Odsuwam się i przez moment przyglądam. Osiągnąłem to co chciałem. Zniszczyłem go. Kieruję się w stronę wyjścia. W drzwiach, nie odwracając się rzucam – Jesteś tchórzem – i wychodzę.
Po zejściu na dół zatrzymuję się w głównym holu. Co ja mam ze sobą teraz zrobić? Patrzę na ludzi. Wyglądają tak normalnie, zwyczajnie. Nie rozumiem jak to możliwe. Przecież tyle się stało. 
Nogi same mnie niosą w kierunku części szpitalnej. Drzwi do sali Tris są uchylone. Nie wchodzę. Zatrzymuję się i zaglądam przez szparę. Christina siedzi przy łóżku i trzyma ją za rękę. Szlochając prowadzi monolog. Dokładnie tak jak ja wcześniej. Nie będę jej przeszkadzał. Wiem, że potrzebuje tej chwili, w której może wszystko wyznać. Bez tajemnic, bez świadków. Odchodzę i wracam do holu. 
Nadal pada.
Czuję, że muszę coś przemyśleć. Patrzę przez przeszklone drzwi na zachmurzone niebo i strugi deszczu.
Nakładam na głowę kaptur i wychodzę.
Nikt nie jest święty.
Nikt nie jest bez winy.
Z nieba rozlega się pierwszy grzmot.






4 komentarze:

  1. Jak zwykle świetna robota ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne! :)
    Buziaki ♥
    http://kamila-mackowiak.blogspot.com/2016/04/pokolenie-internetu.html

    OdpowiedzUsuń